Świat marzeń i prawdy

Samo życie

Nie jestem taki stary a już swoje przeszedłem w życiu, nie jestem zadowolony z mojego życia a raczej przeszłości, bo teraz to moje życie jest... cudowne, mam żonę, która mnie kocha, trójkę dzieci, domek z małą działką. Cofnę się w czasie do chwili gdy poznałem moją pierwszą żonę (nie wspominałem, jestem po raz drugi żonaty).

Poznaliśmy się na jej studniówce, była to tak zwana 'miłość od pierwszego wejrzenia', były spacery nad brzegiem morza przy pełni księżyca, trzymanie się za ręce, patrzenie sobie w oczy, jednym słowem idylla pierwszej miłości. Spotykaliśmy się przez rok, a że mieszkaliśmy blisko siebie, widywaliśmy się codziennie, nasza miłość nie słabła z biegiem czasu, ale nabierała innego wymiaru, dojrzewałem do decyzji, którą podjąłem w przeciagu kilku tygodni. Zaprosiłem ją nad morze do Kołobrzegu, mieliśmy tam 'swoją' plażę, mały skrawek dzikiej przestrzeni, poszliśmy tam pewnego dnia wieczorem (przygotowałem się odpowiednio, czyli kupiłem pierścionek). Czułem, że chcę być z nią na zawsze, chciałem z nią mieć dzieci, stworzyć dom, rodzinę i żyć aż do końca. Usiadłem na kamieniu, pięknie zachodziło słońce, wyjąłem pierścionek i zapytałem :
- Wyjdziesz za mnie?
Odpowiedziała :
- Myślałam, że już nigdy nie zapytasz, oczywiście że TAK, kocham cię i chcę być z tobą na dobre i na złe.
Pocałowaliśmy się namiętnie i długo.

Nazajutrz już robiliśmy plany naszego wspólnego życia, rodzice obiecali nam pomoc w starcie w nowe życie. Po miesiącu już byliśmy po ślubie, mieszkaliśmy chwilowo u jej rodziców, ale dobrze nam się powodziło, skończyliśmy studia, w poszukiwaniu pracy też nam się poszczęściło.

Wiodło nam się coraz lepiej, kupiliśmy dom, ja otworzyłem własny interes, który prosperował dobrze, wreszcie przyszedł czas na dzieci, postanowiliśmy mieć dwójkę. Pierwszy urodził się chłopiec, śliczne dziecko, podobne do mojego ojca, za rok przyszła na świat dziewczynka, zdawało się że wszystko idzie po naszej myśli i że tak będzie wiecznie. Jednak los lubi płatać figle...

Jadąc samochodem z urlopu nad morzem mieliśmy wypadek, nam nic się nie stało (parę zadrapań i to wszystko), niestety nasza córeczka... zginęła. Żona zaczęła mnie obwiniać za wypadek, stała się oschła, nie uśmiechała się, zamknęła się w sobie, widziałem jak nasza rodzina się rozpada, syn pod wpływem żony, odsuwał się ode mnie coraz bardziej i bardziej, doszło do tego iż ledwie mnie tolerował... A żona... Nawet już ze mną nie rozmawiała.

Nie wiedziałem co robić, czy próbować jeszcze ratować rodzinę, czy może lepiej odejść? Postanowiłem jednak być z żoną i synem, choć czułem się intruzem w domu i coraz więcej pracowałem, żeby jak najmniej bywać w domu, w którym się źle czułem.
Tak przeszło kolejne kilka miesięcy, nauczyłem się... być ojcem i mężem, który jest tylko po to żeby... być. Po następnych kilku tygodniach takiego życia całkowicie straciłem więź, która mnie łączyła z żoną i synem, jednak dalej byłem z nimi, z przyzwyczajenia, aż pewnego dnia w pracy poznałem dziewczynę, była czternaście lat młodsza ode mnie.

Spotykaliśmy się coraz częściej, opowiadałem jej o swoim życiu, co tu ukrywać, żaliłem się jej, a ona słuchała, nigdy mi nie przerywała, gdy wpadałem w nastrój melancholijny i gadatliwy. Kiedyś zapytała, dlaczego jeszcze jestem z rodziną... Nie znałem sensownej odpowiedzi na to pytanie. Po tym zdarzeniu coraz więcej się nad tym zastanawiałem, pytałem sam siebie, dlaczego nie spróbować ułożyć sobie życia na nowo?

Pod wpływem tych rozmyślań i... dziewczyny (chyba się zakochałem w niej), postanowiłem się rozwieść, przy kolacji zapytałem żonę czy chce rozwodu?
Spodziewałem się oporu z jej strony, ku mojemu zaskoczeniu zgodziła się natychmiast, jednak pod pewnymi warunkami, chciała dom, samochód, co miesiąc kilkaset złotych, zgodziłem się.

Sprzedałem firmę, zostawiłem żonie dom i samochód, chciałem wszystko zacząć od nowa i zostawić przeszłość za sobą. Nie myślałem zasadniczo, co będę robił, wiedziałem że sobie poradzę. Wsiadłem w drugi samochód, ruszyłem w świat, wpierw jednak do mojej teraz już byłej firmy zabrać swoje rzeczy, na korytarzu spotkałem Jˇ, zapytała :
- Co zamierzasz dalej robić?
Odpowiedziałem:
- Jeszcze nie wiem... i pod wpływem nagłego impulsu, zapytałem jeszcze: - A może pojedziesz ze mną?
Po namyśle odpowiedziała:
- Tak, pojadę, nic nie trzyma mnie w tym mieście, mieszkanie mam wynajęte.

Po kilku tygodniach wzięliśmy ślub, a po roku urodziły nam się trojaczki, w międzyczasie poszczęściło nam się i znaleźliśmy pracę oraz wynajęliśmy mieszkanie, a z czasem kupiliśmy coś własnego.

Gdy to piszę, żona robi coś w ogródku, dzieci się bawią, a ja wspominam dawne czasy i patrząc w przeszłość myślę sobie:
"Jakie to życie jest nieprzewidywalne"...

Autor : Rafał vel. Puma (09.08.2005)

Rafał © 3.04.2006